Pierwszy raz w tym roku uruchomiliśmy wędzarnię, mięso zostało zamarynowane na początku tygodnia w zalewie peklującej, moczyło się w niej i leniwie obracało boczki. Zrobiłam też kilka kiełbasek, mięso zmielone również ze dwa dni macerowało się z peklosolą i przyprawami, potem dodałam trochę wygotowanego rosołu ze skórek i kości, po długim miętoszeniu mieszanka nabrała kleistości i można było napełniać jelita. Po tych czynnościach mięsa zostały osznurowane, a kiełbasa pozostawiona do tzw. osadzenia w jelitach, wisiały sobie na patyku, ociekały z nadmiaru płynów i osuszały się.
W piecu mąż napalił mocno, trzeba było osuszyć kamienną wędzarnię, ogrzać, bo na kamienie aż wyszły krople wody po tych deszczowych dniach, wilgoć ulokowała się wszędzie ...
,.. otwarta na przestrzał komora dochodziła do swojej temperatury dosyć długo,odparowała wilgoć ...
,...a komin dmuchał pachnącym, bukowym dymem ...
,... zamknęliśmy potem drzwiczki i szyber w kominie, temperatura wzrosła i można było wieszać wyroby, aby lekko ścięła się powierzchnia w temperaturze i wszystkie soki były zatrzymane wewnątrz wędzonek.
Wyroby przygotowane do powieszenia w komorze wędzarniczej ....
....dzwiczki zamknięte zatrzymują część dymu w środku, a reszta wychodzi na zewnątrz ...
,... dym jest pachnący, buk pomieszany ze śliwką ...
,... zachodni wiatr wciskał dym z powrotem, a on płożył się po murze i snuł malowniczo spod dachu ...
W takim wolnym dymie wędziliśmy prawie do wieczora ...
,... co jakiś czas zaglądaliśmy do środka ...
,... jeszcze nie ...
,... a teraz już tak, piękne, pachnące, zbrązowiałe od dymu ...
Po ostygnięciu przeniesione do domu, wypełniając go smakowitym zapachem ...
Kiełbaska po przekrojeniu, całkiem, całkiem ...
A tymczasem ...
,... drzewo pocięło się i porąbało. Chłopcy od Janka są chętni do pracy i zarobią sobie parę groszy, mają wakacje, ojciec pociął im metry na trzy klocki ...
Niektóre pniaki trzeba rozbijać specjalnym, metalowym klinem i pobijać siekierą, zwłaszcza odziomki są tak oporne i mają pokręcone włókno, już pierwsza przyczepa przyjechała do domu.
Zaczynają dojrzewać borówki, kupiłam kilka różnych odmian, bo mówią, że potrzebne są do zapylania między sobą ...
... na jabłoni zauważyłam pożółkłe liście ...
... a w trawie pod nią jeszcze więcej ...
... na żółto kwitnie krwawnik płożący z tarasu ...
... i kozibrody na końcu sadu ...
Płatki jego stulają się w razie niepogody, rozkwita, jak tylko ujrzy słońce ...
A pogoda wcale nie napawała optymizmem ..
... nisko wiszące, ołowiane chmury ...
... dymiące lasy ...
... chwila po deszczu, strzępki mgieł ponad lasami.
Wiar przybrał, brudna woda kłębiła się niebezpiecznie na przejezdnych płytach, miałam duszę na ramieniu ...
Z piątku na sobotę obudziła mnie tak mocna ulewa, że psy trzęsły się ze strachu, waliło w blaszany dach, jakby chmura oberwała się, wezbrany potok z dołu szumiał wściekle..
No i Kopystańka, musi być, bo co to za wpis bez niej?
W niedzielę do południa było bez deszczu, jednak w południe, już na powrocie znowu ulewa,...
... to San w Krasiczynie, jak przejeżdżaliśmy przez most wiszący.
Odwiedzają nas kowaliki, może nie nas, tylko miski z psią karmą, ich ostre, przenikliwe: cirrrr! i wcale nie są płochliwe ...
... widać coś na tym pniu?
A może tu? Bardzo wdzięczne ptaszęta.
Dałam osom na barierkę odrobinę mięsa ...
... i już jest pierwsza chętna.
I jeszcze zdjęcie z chatki, portretowe, kto zacz?
Po południu w niedzielę wracałam od mamy, w niesamowitej ulewie, niedaleko już domu jest ostry zakręt, wypadł młody, gniewny, już widziałam, że zaczyna go stawiać w tym zakręcie. Jedzie prosto na mnie, tylko westchnęłam, o Matko!, minął mnie o milimetry, odbił w drugą stronę, obijał się od krawężników, dobrze, że za mną nikt nie jechał.
Jak potem jechaliśmy do drugiej babci, nie było żadnych śladów, chyba wyprowadził auto z poślizgu i pojechał dalej, innych straszyć. Siedziałam w domu zmartwiała ze strachu, w jednej sekundzie mogło zmienić się nieodwracalnie moje życie, albo jeszcze gorzej.
Kwiatków i górek jeszcze trochę pokażę, dla poprawy nastroju ..
.... malwa pod chatką, bardziej ciemna od poprzednich ...
.... w sadzie kwitnie wszystko ...
.... tu spała sarenka , udeptane wkoło miejsce ...
.... a tu zaczynają żerować dziki, wybierają robaki spod zgniłej trawy, tak mówi Janek, a im podchodzą prawie pod dom, nie bojąc się niczego. Widziałam, jak wieczorem palili ogniska z mokrej trawy, aby dobrze dymiło, to je prawdopodobnie odstrasza ...
.... i widok na drugą stronę doliny.
Bardziej w lewo ktoś zbudował sobie domek, na zboczu, wśród sosenek, w ładnym miejscu. Okazało się, że nie miał pozwolenia, ktoś mu się przysłużył i nadzór budowlany kazał rozebrać do ziemi, nawet piwnice zasypać kazał, bo groziły mu jakieś niesamowicie wysokie kary, eh! żal mi go. A to wszystko z wieści zasłyszanych wśród ludzi ....
Pozdrawiam serdecznie wszystkich, ciepło i słonecznie, bo momentami przebłyskuje słońce, na sekundę, pa.
34 komentarze:
Niesamowite! Pierwszy raz jestem pierwsza. Wędzarnia, że mucha nie siada. A to co z niej wyszło... lepiej wyrzuć te zdjęcia, bo będzie najazd bloggerów:)
Ale smaku mi narobilas na kielbaske, chociaz ja to kielbasiana nie jestem , ale takie swiezej, domeowej i pachnacej kielbaski nie odmowie, czuje je zapach za wielka woda;) Piekne widoczki dookola Ciebie, pozdrawiam serdecznie , milo bylo zawitac w Twoich stronach. Kamilla
Świetna wędzarnia!!!!
Wędzarnia robi wrażenie, a wyroby wędliniarskie zapewne smaczne! Sympatyczne i miłe zdjęcia z ogrodu i okolicy.A takie wyleżane przez sarnę miejsca też mamy na naszej górze.
Marysiu, nawet nie wiem od czego zaczac: moze wiec od wedzarni. Podziwialam juz wczesniej jej piekno na zdjeciach ktore zamiescilas w poprzednich postach.
Ja sie na tych wedzarskich urzadzeniach nie znam, ale dla mnie to mistrzostwo swiata! Sama wedzarnia pieknie zaprojektowana, te drzwiczki zawiasy, lo matko. Czyj to projekt i kto go wykonal?! Tylko nie mow, ze Ty! :))))
Tych kielbas i wedzonek to Ci tak zazdrosze, ze nie wiem co.
U nas niby mozna kupic polskie wyroby, ale jakies szuczne to wszystko i sama sol, bleeee.
Czyzby to juz jesien zblizala sie do was malymi kroczkami, opal na zime przygotowujecie i przorda jakas taka troszke jesienna ale to chyba za sprawa deszczu.
Szalencow drogowych z tego wynika nigdzie nie brakuje, badz ostrozna.
Ja nie jestem w stanie zrozumiec takich wariatow, no bo jesli im zycie nie milo to prosze bardzo niech gina, ale dlaczego inni maja na tym cierpiec.
Trzymaj sie, pozdrawiam serdecznie:)
Acha, a na zdjeciu mysle, ze to jestes Ty:)
Ja tez myślę, że to Twoja podobizna, fajna grzywka :)
U nas tez klony i lipy zaczynają żółknąć, za duzo tego deszczu. Oby sierpień był słoneczny!
A na wariatów drogowych rady nie ma, niestety.
Słońca życzę :)
P.S.
Jestem wegetarianką od 17 lat a i tak przeczytałam Twój post :)
Maryś jak ja Ci zazdroszczę tej wędzarni. Nie masz litości pokazując te wszystkie smakowitości. Czuję ten zapach i smak, o rany ślinka mi poleciała. Zdjęcia cudne. Przeraziłaś mnie trochę tą relacją z drogi. Dobrze, że wszystko szczęśliwie się skończyło. I co z tego, że człowiek jeździ ostrożnie jak wariatów w koło pełno. Pozdrawiam cieplutko. Ania:)
ojojoj jak tu smakowicie :) Wędzenia zazdroszczę tak samo jak poprzedniczki ;) U nas jeszcze wszystko w powijakach , a nawet czasu by nie wystarczyło. Borówka w pełnym owocowaniu, mamy pełne ręce roboty i ani chwili na przyjemności, zwłaszcza, że pogoda nas nie rozpieszcza. Piękne widoki parujących lasów, groźne rzeki, delikatne kwiaty, ptaki, praca fizyczna...ot życie. Przepięknie u Was :) pozdrawiam
znaczy...hm...wędzarnia własnej roboty????
Wyobrazam sobie ze sam proces przygotowania i wedzenia musi byc fantastyczny, chcialabyn kiedys uczestniczyc w takiej ceremonii..otoczenia Twoje przepiekne i Twoje wrazenia na to co sie dzieje wokol Ciebie , wzruszajace..a ten wariat na drodze, no coz...tez prowadze samochod w Polsce i musze przyznac,ze jest dosc duzo mlodych ludzi upojonych mozliwoscia osiagniecia predkosci i calkiem niedojrzalych, bo juz nawet nie chodzi o to za dla siebie sa niebezpieczni,ale bardzo czesto narazaja zycie innych. Cale szczescie ze w Twoim wypadku skonczylo sie tylko Twoim przerazeniem. Pozdrawiam bardzo serdecznie i dzieki,ze do mnie zagladasz..
Łucjo, w takim razie witam Cię pierwszą, jak będzie najazd, nakarmimy wszystkich, serdeczności.
Wiesz, Kami, ja też nie przepadam za wędlinami, ale mając w domu 3 dorosłych mężczyzn, trzeba od czasu do czasu coś kombinować, pozdrawiam.
Dzięki, Malaalu, i z rodzimego kamienia, ciepło, pozdrawiam.
Antonino, dzięki, smaczne są, a zwłaszcza polędwiczka, gotowa do zjedzenia po wyjęciu z pieca, serdeczności.
Ataner, wymyślił mąż, a właściwie to razem po przewertowaniu różnych projektów, potem lepiłam ja, pod dyktando męża, czasami w rozpaczy z niewiedzy. Na sklepowej półce niby wyrobów dużo, ale wszystko jednakowe i sztuczne, a tak, do zimy trzeba przygotować się. Byłam przerażona, nigdy nie uczestniczyłam w najmniejszej kolizji, tak, to ja we wczesnym dzieciństwie, milion lat temu, serdeczności przesyłam.
Maniu, takie grzywki były na porządku dziennym, ale to było w zamierzchłych czasach. Słońce widzę, oświetla czubki drzew w ogrodzie, może wreszcie jakaś zmiana na lepsze, Maniu, bałam się okropnie, ręce mi się trzęsły, podziwiam takich ludzi jak Ty, 17 lat to bardzo imponująca liczba, ciepło pozdrawiam.
Aniu, w swoich wyrobach czuje się smak, i długo poleżą, nie są oślizgłe, ja też przeraziłam się mocno i nic nie mogłam zrobić, ciepełko ślę.
Weszynosko, powijaki kiedyś rozwiną się i też będziecie zadymiać, u Ciebie plantacja borówki, u mnie tylko kilka krzaczków, może zmieni się pogoda na lepsze, świeci teraz słońce w ogrodzie, deszczom stop, serdecznie pozdrawiam.
Domowa Kurko, własnej i prężę się z dumy, serdeczności posyłam.
Grażyno, wszystko musi mieć swój czas, nic tu przy przygotowaniu i wędzeniu nie pośpieszy się. Przeraziłam się nie na żarty, mąż mówi, ty możesz jeździć ostrożnie, a szaleniec jakiś się znajdzie, nigdy nie uczestniczyłam w podobnym zdarzeniu, dlatego tak to przeżywam, pozdrawiam serdecznie.
oo kochana..ja takie jadło uwielbiam..i mój małzonek..:) nie dałam rady czytać dalej tylko patrzyłam na te kiełbaski :)) Super ,ze macie wędzarnie..jeszcze musicie rybki wędzonej spróbowac :)) Gratuluje :)
Ależ u Ciebie smaki dzisiaj... aż ślinka cieknie ;-) a jaka wędzarnia wspaniała, podziwiam Cię za ten cały trud, bo mam w pamięci opis, jak ją budowałaś ;-)
A tego gościa, co wybudował samowolę, może i trochę mi żal, ale bardzo to irytujące... nie popieram donosicielstwa, ale samowola budowlana to przestępstwo. Ludzie budują gdzie chcą i co chcą, bez ładu i składu, w Parkach Narodowych... nie szanując prawa ani sąsiadów.
Ściskam czule!
Mona, próbowaliśmy już pstrąga, zakupionego w auchan, poleżał w solance, a potem w dym, pycha, taki cieplutki, pozdrawiam serdecznie.
Inkwizycjo, to prawda z tymi przepisami, prawo dotyczy każdego, a co niektórym wydaje się, że mogą je przechytrzyć i źle na tym wychodzą. Żal mi go za trud, który włożył w wybudowanie, a potem w burzenie, może można było się jakoś dogadać i pozwolenie zrobić w trakcie, pozdrawiam serdecznie, a wędzonki pachną do dziś w spiżarni i słoneczko oświetla czubki drzew w ogrodzie, pa.
Kiełbasy wyglądają przepysznie, teraz ja będę marudziła Tomkowi cobyśmy taką wędzarnię postawili, a i serki możnaby wtedy uwędzić, czas pokaże, jak będzie. Wiesz Marysiu mnie też żal tego człowieka, któremu kazano chatkę rozebrać, bo to już nawet nie chodzi o włożone pieniądze, ale serce i czas. U nas na wsi takich młodych-gniewnych dostatek, też parę razy miałam "śmierć w oczach", Twoi drwale dzielni niesamowicie, u mnie drzewo już w czerwcu porąbane i ułożone za domem, ślę buziaki nareszcie na promykach słońca :)
Jolu, można serki wędzić, i rybki też, połeć zamarynowanej słoninki też można uwiesić w kominie, a wszystko swoje i pyszne. Byłam zupełnie przerażona po tym zdarzeniu i strach został, drewno jest sezonowane, rok leży pod dachem, schnie, potem nim palimy, a w międzyczasie dowozimy nowe, jest wtedy suche i daje dużo ciepła, chociaż jeszcze troszeczkę syczy. I u nas dziś słoneczko, a wczoraj byliśmy na Pogórzu na wiejskim zebraniu, ulewa w kilku odsłonach, rwące potoki na drodze, San bardzo wysoki, chociaż chyba zaczyna opadać, moja grządka w ruinie z wilgoci, pozdrawiam serdecznie, pa.
Wędzarnię masz taką piękną, że chętnie bym w niej zamieszkała :-) Na zdjęciach wygląda jak uroczy, kamienny domek.
Ja też rozbijam klinami klocki razem z Chłopem. Odkąd Chłop wbił sobie siekierę w stopę, ma zakaz machania tym narzędziem i czego piła spalinowa nie potnie, robimy klinami. Pozdrawiam :-*
Riannon, może nie zamieszkać, ale pospać na blacie, do słoneczka, można, co często praktykuje mój mąż, pod warunkiem, że jest słońce, albo siedzimy na nim i wydzieramy się z gitarą wieczorem, te wszystkie domy bukowe, połoniny niebieskie, także Pruty i Czeremosze, okolica bezludna, można sobie pozwolić. Siekierę w stopę, na samą myśl żołądek mi się zwija, planujemy teraz wędzenie pstrąga, zakupionego oczywiście, pozdrawiam serdecznie.
Mario droga ! Wasza wędzarnia jest cudowna ! Już czuję ten zapach i smak.... ślinka leci... Pozdrawiam ciepło ! S.
Mmmm... przypomniało mi się dzieciństwo i domowe wędliny. :))) Jak piękna wędzarnia!
Jesień jest wyraźnie wyczuwalna, jest jakaś zmiana w powietrzu, której nie lubię. Ja reaguję trochę jak zwierzę - niepokojem, bo klimat nam się zmienia i się w tym gubię.
Kowalika słabo widać, ale to wdzięczne i piękne ptaki, a zimą chętnie wcinają słoninę. :)))
Dobrze, że wariat Cię ominął, oj za dużo takich na drodze...
Może będzie trochę słońca w sierpniu? :))) "Nałapałam" trochę motyli, myślę, że w tej wersji powinny Ci się spodobać. :)))
no, wędzarni tylko pozazdrościć, ja planuję zrobić z beczki metalowej, tylko na razie nie ma czasu, nawet i ogniska rozpalić :)..aż ślinka leci na te wędzonki..z Masarni tu też dobre..ja widzę na pierwszym pniu :)..dziś Rudka coś podobnego złapała :/..siekierę w takie większe pniaki tylko się wbija i odwraca do 'góry dnem', a odziomki to masakra ;)..o, muszę do swojej borówki zajrzeć, bo już zapomniałem, że rośnie :D..u mnie krwawnik na biało kwitnie, a żółto to wrotycz..szkoda rozebranego domku..ale piękny portrecik!! :)
Moi rodzice mają równie piękną wędzarnie, ale niestety nieczęsto jej używają, na szczęscie tego lata im się o niej przypomniało. Jestem zła, bo miałam tydzień wolnego i padały deszcze, a kiedy świeci słońce to siedzę w pracy, ale przynajmniej porawię sobie nastrój jedząc bułkę z kiełbaską własnej roboty, prosto od rodziców.
Cudny i smakowity post! Ale bym zjadła takiej swojskiej kiełbaski, zapewne pyszna...mniam, mniam:)))Fajna ta Wasza wędzarnia, dobry pomysł mieliście, żeby ją zbudować! Przez tą sklepowa wędlinę (jej wygląd i smak) to ja chyba wegetarianką zostanę. Jak zwykle u Ciebie piękne zdjęcia...to dziewczę to oczywiście Ty:))) Pozdrawiam cieplutko, dobrej nocki, wspaniałej soboty i niedzieli Wam życzę, pa:))))))))
Jaka świetna wędzarnia. Śliczne kamienie. Kurdę, aż strach pomyśleć, jaka była cena? My sobie będziemy kamieniem okładać kuchnię i elementy na werandzie. Ale to jeszcze ho ho. Ja szukam inspiracji. Znalazłam. Pięknie, przypomina mi chatkę z piernika. Nie wiem dlaczego, ale tu u Ciebie, tak bajecznie jest, baśniowo, magicznie...a przecież na ziemi?? I do tego jeszcze mi Dikanda gra "Piriwiejsa" moja ukochana.
rzeczywiście, baśniowo, ale i przeżyć nie brakuje, czasem strasznych;-/ zapraszam do mnie po wyróżnienia:-)
Sunnivo, swoje wędzonki mają naprawdę zapach i smak, i długo poleżą, pozdrawiam serdecznie.
Magdaleno, ja też widzę już jesień, na niebie i inny zapach w powietrzu, lubię tę porę. A wiesz, pomyślałam sobie że taki ułamek sekundy, ten kierowca, może odwrócić życie do góry nogami, słoneczka teraz dosyć, pola pustoszeją, dziś wróciłam i zaraz będę nadrabiać zaległości blogowe, serdeczności.
Grey Wolfie, mam z beczki w domu, na ogrodzie, korzystam z niej, kiedy nie mogę jechać na Pogórze. Wędzonki domowe pyszne są, człowiek stanie w sklepie przed ladą i nie wie, co wybrać, wszystko na jedno kopyto, Tobie Rudka przynosi stworzenia, jak mnie mój Gutek, przeważnie myszki i to żywe. Ja przeniosłam z domu jeszcze 5 krzaków borówek, ale w tym roku nie owocowały, pewnie zbierają siły, żal mi tego gościa od domku też, zwłaszcza jego pracy, ha, ha, piękny portrecik, sprzed tysięcy lat, zabrałam go z domu. A ten gazociąg to nie kopią we wsi, tylko rura przesyłowa gdzieś w świat idzie przez łąki, wieś nie skorzysta, pozdrawiam serdecznie.
Wonne Wzgórze, to są najlepsze przysmaki z własnej wędzarni, a co tam, przecież jeszcze będzie słońce i nadrobisz wszystkie zaległości, serdecznie pozdrawiam.
Guga, pyszna jest, bo swoja i wiesz, co w niej jest, polędwiczką zajada się mąż, ja zbyt mięsożerna nie jestem, te sklepowe to nie zawsze im się udają, tak, to dziewczę to ja, serdeczności posyłam, pa.
Wirtualne Anomalia, przyznam Ci się po cichu, że kamienie zbierałam ze starych fundamentów domów , na drodze, i trochę w potoku, kiedyś złapali mnie pogranicznicy, ale mi się upiekło, bo żem mieszkanka. Wiesz, jak mnie cieszy, gdy ktoś powie, że też mu się podoba, bo to kawał mojej pracy, jestem świeżo po "dinozaurach" piosenki turystycznej w Szklarskiej, też mi w duszy gra, troszeczkę inaczej, cieplutko pozdrawiam
Megimoher, dzięki wielkie, wyjaśniam wszystko u Ciebie, bo ja jestem beztalencie komputerowe, pozdrawiam cieplutko, pa.
jak dodawać na pasku bocznym: obrazek najpierw sobie kopiujesz do obrazów, nie trzeba zmniejszać. Później: projekt> dodaj gadżet (w pasku po lewej, a u ciebie pewnie po prawej, bo masz inny układ)> dodaj zdjęcie> wybierz plik> zapisz, gotowe. Zdjęć nie musisz zmniejszać, jak je dodajesz na bloga, same się zmniejszają do rozmiaru "bardzo duży". To mówiłam ja, rozkminiacz internetowy intuicyjny. Pozdrawiam!
Jak zwykle wspaniała opowieść. współczuję stresu na drodze.
Margarytko, dzięki, pewnie coraz bardziej boję się na drodze, pozdrawiam.
Prześlij komentarz