poniedziałek, 16 maja 2016

Od Bieszczadu idzie burza ...

Słyszę ją wcześnie rano ... nawołuje melodyjnie gdzieś wysoko, wśród koron drzew.
Oho! będzie padać, choć nic jeszcze tego nie zapowiada, niebo czyste, tylko słońce przypieka jakoś niezwyczajnie.
To wilga, swoisty barometr ... czasami przelatuje taka cytrynowo-żółta błyskawica, wcale niełatwa do obserwowania ... zofija fija, zofija fija, jak flet.... w jednym miejscu, po chwili w drugim, albo zaskrzeczy paskudnie i wcale melodyjnie.
Tak śpiewają samce, chętniej kiedy wzrasta wilgotność powietrza, to ich pieśń miłosna, a jednocześnie każą przygotować się na niespodziewaną pompę z nieba ...


W drugiej połowie dnia zaczyna pomrukiwać za lasem, a psy już czują ... jeszcze udaje mi się w słońcu wyskoczyć na łąki, zobaczyć, jak lezie ciemne po niebie ...


W tym tygodniu po raz pierwszy tej wiosny usłyszałam derkacza ... terkocze niezmordowanie o różnych porach, najchętniej wieczorem, przez całą noc, a i czasami w ciągu dnia ... dlaczego przez całą noc? bo czasami budzę się, a jego ciągle słyszę ... inne ptaki śpią, a ten niezmordowany ...
Znowu udało mi się przyuważyć niezwykłą aktywność pszczół ... znaczy rójka wyleciała z ula ...



Uzbrojona w lornetkę, aparat śledziłam, gdzie osiądzie. Pszczoły nie leciały wcale daleko, usiadły na naszej "emeryckiej" czereśni, tylko dosyć wysoko ... od razu alarmujący telefon do męża ...
Tym razem, po fachowej lekturze wcale nie śpieszyliśmy się ... dopiero późnym popołudniem trzeba było delikatnie przyciąć gałąź na której siedziały, bo innego sposobu nie było, żeby dostać się do nich ... gałąź oparła się o ziemię, pszczoły rozleciały się, a za chwilę z powrotem zbiły w kłąb ...
Mąż podstawił ul, strzepnął raz, drugi, reszta sama zeszła w dół, i tym sposobem mamy następną rodzinę. Niby w poprzednim tygodniu wszystkie ule były przeglądane, mateczniki wycinane ... no i coś przemknęło uwadze ...


Sąsiad przyprowadził konie do pasienia, teren opasał pastuchem ... koniki spokojne, trzy dorosłe, dwa źrebaczki ... Mimi pierwszy raz widziała konie, co to było za przeżycie ... grzbiet zjeżony, z daleka ujadała na nie przez całe popołudnie, nawet z chatki, kiedy siedziała przy oknie ... wieczorem padała na nos zmęczona nieziemsko tym stróżowaniem:-)
Ale na następny dzień, widząc, że te wielkie stworzenia zupełnie nie zwracają na nią uwagi, zaczęła zbliżać się do koni, w końcu patrzę, a ona bawi się ze źrebakami, bo one jedyne wykazały jakieś zainteresowanie ... serce zatrzepotało mi ze strachu, przywołałam ją, ale gdzie tam, tak ją gryzło, że biegała tam co jakiś czas ...



Teraz dopiero widzę, jak ogromnych przestrzeni potrzebują konie do wypasu ... tutaj są kilka dni i potem są przepędzane w inne miejsce. Przechodząc przez podwórze uwagę moją zwrócił jakiś dziwny odgłos, inny ... pod jabłonią spał koń, złożywszy głowę na trawie, aż się zaniepokoiłam, czy mu nic nie jest ... głęboki oddech wielkiego cielska ...
Trawa u nas jeszcze niekoszona, kwitną różności, a kiedy psy przebiegają, to Amika jeszcze widać, ale Mimi ... tylko biała końcówka ogona śmiga wśród traw ... jak w bajce o zakochanym skunksie:-)


Prace grządkowe trwają, posadziłam pomidory pod folią, ależ im dogadzam ... obłożone pokrzywą, i pod korzeń, i na wierzchu, selery, kapusta i czosnek dla dobrego sąsiedztwa, brakuje tylko, żeby je poduchami otulić i kołysanki śpiewać:-) no i z niepokojem obserwuję prognozy, śledząc, czy jakiś przymrozek nie koci się gdzieś. Papryka i ogórki czekają jeszcze, a także cukinie ... te ostatnie pójdą na resztki ziemi kompostowej, tylko muszę zabezpieczyć przed Mimi siatką, bo bardzo interesują ją te moje nasadzenia ... wytrzepuje je z ziemi, kopie, że muszę zamykać furtkę do ogrodu. Myślicie, że ona kiedyś spoważnieje?


Wśród kamieni  murków, które budowałam jesienią, mają się całkiem dobrze różne okazy ... tu lewizja okryła się delikatnymi kwiatuszkami, thymi rozrastają się się w pachnące poduchy, a i jaszczurki znalazły całkiem przyzwoite schronienie ... wygrzewają się w słońcu, umykając przed ... no, przed kim mogą kryć się ... przed Mimi ...


Zaczynają kwitnąć głogi, rozsiewając wokół słodko-mdlący zapach, tak intensywny, że nie pomyli go z innym ... tu i ówdzie pokazuje się szałwia łąkowa, swoisty wskaźnik gleb bogatych w wapń, a cieszy tym bardziej, że to roślina miododajna ... tak, tak, mam teraz "fazę" na miododajne":-)


Usiądę sobie czasami w zacisznym kąciku, niżej, pomiędzy ścianami chatki a tej części nowej ... jest tam ławka, a w planie kamienny taras, oczywiście z ziołami ... na starym tarasie czasami wieje nieprzyjemnie, a tutaj tak cieplutko ... patrzę na te łąki "zapotoczne", na grę światła i cienia na Kanasinie,  zmieniający się co chwilę obraz ...




Stare jabłonie sypią już płatkami, ostatnie kwitnące tak późno ... nieuchronnie zmierzamy do lata, żeby tylko jeszcze trochę cieplej było:-)


Pozdrawiam Was serdecznie, dziękuję za odwiedziny, pozostawione słowo, trzymajcie się ciepło, pa!


poniedziałek, 9 maja 2016

Polskie kobry, latające koty i inne pogórzańskie ciekawostki ...

Nie wierzycie?
Ja też nie wierzyłam,  póki Stefan z Anią, pogórzańscy miłośnicy i włóczykije, nie pokazali mi swoich ostatnich zdjęć. Oto "twarde" dowody, które pokazuję za ich zgodą oczywiście  ...


... a po rozwinięciu polska kobra okazuje się być żmiją zygzakowatą o niespotykanym ubarwieniu, lekko zielonkawym ... mam naszyjnik z kamyczków w podobnym kolorze, który nabyłam gdzieś na Dolnym Śląsku ...


A jeszcze do tego doszły opowieści, w jakich okolicznościach wąż był fotografowany:-) ... zgroza, twarzą w twarz:-) .. z polegiwaniem na asfalcie:-)
Chociaż mój mąż zawsze powtarza, że takie żmije to nic w porównaniu z tymi na dwóch nogach, te są najgorsze, a plują jadem na odległość:-)
Albo taki latający żbik, dziki drapieżnik z kotowatych ... poluje ...


... ciemna, pręgowana końcówka ogona, duży jest, ale ogólne wrażenie to jakby mój przerośnięty Gucio:-)


Kiedy żbikowi jest gorąco, otwiera pysk, wystawia język, co też widziałam na innych zdjęciach, zachowuje się jak każde zwierzę, któremu dokucza upał.
I jeszcze okazy ze świata grzybów ...



... smardze, a może raczej smardzówki czeskie, wiosenne grzyby ... tak je zdiagnozowali Ania ze Stefanem, bo ja widzę je po raz pierwszy, i ten mój grzybek z poprzedniego wpisu o skale Machunika, to też pewnie smardzówka:-)
A z naszego podwórka ... zaczynają kwitnąć rodzime storczyki ...




Wśród traw łany dąbrówki rozłogowej, a także bodziszka żałobnego, kolejny pożytek dla pszczół ...



To właściwie taki roślinny drobiażdżek, bo w koronach rozkwitłych, starych jabłoni aż huczy od pszczelego żywiołu. Jednego popołudnia przyszła burza z solidnym gradobiciem ...



Dobrze, że nie narobiło szkód, przynajmniej u nas.
Ogólnie jest dosyć chłodno, co rano przepalamy w piecu i z utęsknieniem oczekujemy na lepszą pogodę ... my i pszczoły ...


Po deszczu na rozmiękłe łąki wychodzą żerować dziki, wśród nich kręcą się stadka warchlaków ... już wydano na nie wyrok ... sanitarny odstrzał ...


Pozdrawiam Was serdecznie, dziękuję za odwiedziny, dobre słowo, bywajcie w zdrowiu, pa!



piątek, 6 maja 2016

Na "odparowanie nerwów" skała Machunika ...

To wyjście w majowy poranek to jakby nagroda za pracowity czas.
Spacer po łąkach to nie to samo, tam, na skraju karpackiej puszczy człowiek wkracza w inny świat.
Jeszcze tylko zajechaliśmy za Posadę Rybotycką popatrzeć, czy czosnek niedźwiedzi już kwitnie ...


Kwitnie, białe łany, a w powietrzu unosi się delikatny, czosnkowy zapach ... liście już nie nadają się do jedzenia, są twarde.
Przejechaliśmy Wiar brodem przy szlaku na Kanasin, zostawiliśmy "czołg" na łące, gdzie jesienią zbieramy dorodne kanie, a sami zagłębiliśmy się w zarośla na brzegu wysokiej skarpy.


Byliśmy tu ze dwa razy, w zeszłym roku nie udało mi się tu dotrzeć z drugiej strony, nie znałam terenu ... w pamięci pozostają okruchy, jak iść, ale to wcale nie ma odzwierciedlenia w terenie. Wydawało mi się, że tylko pięknym, świetlistym, grabowym lassem, jak w parku ... a tu cierniste zarośla, osunięta skarpa, rumowiska jak po wybuchu ... niepotrzebnie wleźliśmy tam, bo okazało się, że wystarczy iść do końca łąką, a dopiero potem zanurzyć się w las ...


Pokonaliśmy głęboki jar z płynącym potokiem, nic takiego nie zostało w pamięci:-) dalej, dalej, już zwątpiłam, ale jest ... szumi z daleka ...
Ostrożnie z góry pstryknęłam parę zdjęć, bacząc, by nie zjechać na warstwie suchych liści, a wysokość ho!ho! ... wąska gardziel potoku urywa się, tworząc wodospad, ogromny, jak na nasze pogórzańskie warunki:-)





Za tym drzewem przepaść, tam nie odważyłam się zsunąć, żeby zrobić zdjęcie:-)
Z góry za wiele nie widać, więc stromą ścieżynką, chwytając się drzewek i kamieni, prawie zjechałam na dno ... a po drodze różne rarytasiki roślinne, grzybowe, storczykowe ...





O! teraz widać wodospad w całej okazałości ... dobrze, że jest woda, bo najczęściej nikły strumyczek ginie wśród rozpadlin skalnych, albo po prostu nie ma jej wcale ...


Ja, jak w studni ... kiedy unoszę głowę, nade mną strome ściany, ułożone jakby z cegiełek ...



A tu to samo drzewo nad przepaścią, ale od dołu:-)
Obeszliśmy ten maleńki rezerwacik wkoło, z góry z dołu ... z pobliskich Rybotycz słychać było odgłosy życia, pianie kogutów ... sennie, leniwie, świąteczny poranek ... spoceni jak myszy wróciliśmy do chatki.


I jeszcze jedna ciekawostka ... obraz Matki Słuchającej w kalwaryjskim sanktuarium zyskał nową oprawę ... szklaną sukienkę, którą wykonano w krośnieńskiej hucie szkła, na zamówienie pograniczników bieszczadzkiego oddziału , którzy obchodzić będą 25-lecie służby ... pierwsza taka w Polsce, a waży 100 kg.


Już wykluwają się młode ptaszęta, skorupki leżą gdzie bądź, wyniesione z gniazda przez troskliwych rodziców, a w wawrzynku wilczełyko jakiś owad też zbudował sobie domek, splatając misternie młode listki:-)


... a w rowie wyrosły jakieś nieznane mi grzyby ...


Bardzo pragnęłam tej książki, bardzo ... a dobra duszyczka spełniła moje marzenie ...


Widzicie te kwiatuszki na okładce ... udało mi się taki okaz sfotografować w arboretum w Bolestraszycach ... chwast, a zagrożony wymarciem ... miłek letni ... nie ma u nas takiego ...


Pozdrawiam wszystkich serdecznie, dziękuję za odwiedziny, bywajcie w zdrowiu, pa!
Ja już na Pogórzu, a post sam się publikuje, napisany i zaplanowany wcześniej, jakież to wygodne:-)




wtorek, 3 maja 2016

7x4,5 ... czyli o tym, jak spotkała się różdżka z rzeczywistością ...

Może przypominacie sobie, jak niedawno pisałam o różdżkarzu, który przyjechał do nas, na Pogórze, poszukać wody, najlepiej przy studni,  ... czary-mary-rozdzkarskie ...
No i stało się, firma studniarska zajechała ze sprzętem i zaczęło się wiercenie ...





Długie rury zagłębiają się w ziemię, na początku lekko, bo gliniaście, a potem zaczyna zgrzytać skała. Szef co i jakiś czas wyciąga ręką z błota urobek, płucze go jak poszukiwacz złota na sitku, a potem dokładnie ogląda ...


I następna, i następna ... liczyliśmy na źródło na 10 metrach, a oni dalej wiercą ... włożyli tych rur do ziemi 7 sztuk, każda po 4 i pół metra długości ... a my nad nimi jak kat nad ofiarą ... no i co? jest woda? ... ja do tego z aparatem w ręku, żeby uwiecznić tę wiekopomną chwilę, bo tak sobie wyobrażałam, że jak walnie z tego otworu wodą:-)
Nic nam nie mówili, patrzyli po sobie tylko ... potem wyjęli to ogromne wiertło, a zaczęli wkładać plastikowe rury jako osłony, coś tam przeszkadzało, jakiś pewnie obsunięty kamień, to i musieli panowie dowiercać jeszcze raz ... znowu rury, teraz wchodziły bez oporu.


Przyszła chwila na prawdę, czyli pompowanie wody z odwiertu, tej użytej do płuczki, a więc praktycznie rzadkiego błocka, a pan Józio z gwizdkiem na lince bada, gdzie ustabilizuje się poziom wody ... o ile ona tam jest ...
Wypompowywanie idzie szybko, tak samo szybko opuszcza się ten gwizdek na sznurku ... woda opada ... 15m ... 20m ... panie Józiu, olaboga, zatrzymaj pan ten gwizdek ... boli mnie żołądek z nerwów, zacisnął się w supeł ... po co mi wodotrysk, żeby tylko woda była ... 25m ... 26m ...........
stanęło, woda przestała opadać, a nawet zaczęła przybierać ... jest woda, jest woda, jest woda ....


To teraz wypompowywanie odwiertu z zabrudzonej wody, panowie już noszą żwirek do obsypki ... przykładam ucho do rury, słyszę, jak gdzieś w tej czeluści piekielnej szumi woda ... tyle wody się leje, a dla mnie, która do tej pory liczyła się z każdą kroplą, to czyste marnotrawstwo ... ale wylać brudną wodę trzeba. Na następny dzień chlorowanie, i znowu wylewanie wody ... zostałam na straży sprzętu studniarskiego, mąż wyjechał do domu, a ja miałam rano tylko włączyć wtyczkę do prądu ...
Chodziłam od 5 rano i sprawdzałam, czy leje się woda ... poszłam koło 7 ... matko kochana, nie leje się, wody zabrakło, kolana ugięły się pode mną ... szybko wyłączyłam prąd, co tam szybko! i tak już pewnie pompa zatarła się ... wody nie ma, pompa zepsuta ...
Dzwonię w tej czarnej rozpaczy do męża i prawie płacząc zdaję relację ... spokojnie, spokojnie, idź zobacz pod to wiadro, tam może być wyłącznik czasowy ...
I to było to! trafiłam po prostu na przerwę w pracy pompy ... odłączyłam wyłącznik, i jest, leje się znowu ...
Było nerwowo, naprawdę, i przy wierceniu martwiłam się, i przy wylewaniu wody, a potem jeszcze i to:-)


Odwiert ma głębokość ponad 30m, na 10m ani śladu źródła, a miało być wedle zapewnień różdżkarza ... woda dziś ustabilizowała się na 24m,
Już jesteśmy przyłączeni do istniejącej sieci, tej ze starej studni, a z kranów płynie "nowa" woda:-)
W nagrodę poszliśmy "wyparować nerwy" na Skałę Machunika, ale o tym napiszę następnym razem:-)


Pozdrawiam Was serdecznie, dziękuję za odwiedziny, dobre słowo, dobrej wiosny Wam życzę, pa!


Bazylio, ta sama firma kręciła u nas studnię, co u Ciebie, jakoś tak nam się zgadało:-)
a pan Józio jest the best:-)